Szatańska jajecznica
Czytałam o mieszkańcu Dzikiego Zachodu o imieniu: Grzechotnik Jack. Przyrządzał on miksturę która przywabiała wilki.
Jednym z jej składników, oprócz zgniłego mięsa, była właśnie Asafetyda. Gdy więc kupowałam produkty do sushi i zobaczyłam ją u sprzedającego nawet się nie zastanawiałam.
Jest to żywica z rośliny zwącej się też zachęcająco zapaliczką cuchnącą, z rodziny selerowatych. Rośnie na piaszczystych i kamienistych pustyniach w północnych rejonach Indii, w Iranie i Afganistanie. A przyprawę zwą też Czarcim Łajnem.
Jakże miała bym nie skosztować przyprawy o takiej szatańskiej nazwie?
Gdy przyszła paczka to było pierwsze pudełeczko które otworzyłam. I durna ja, wzięłam szczyptę na język.
No. Śmierdzi. I gorzkie strasznie. I dziwnie.
Smak ten diabelski miałam chyba przez trzy godziny.
Owinęłam więc pudełko folią szczelnie, i schowane w szafce czekało na swój czas.
W końcu pomalowałam paznokcie na czarno, ubrałam fartuch w tym kolorze i włączyłam Metallikę. Oczywiście Black Album.
I świece. Dużo świec. Czarnych.
Jajecznicę czas zacząć.
Jajka były białe, więc jakaś równowaga została zachowana.
Dodałam szczyptę tego Łajna. Nie wybuchło – choć zapach siarki pojawił się intensywny.
Posoliłam, jakże by inaczej, czarną solą, o której na pewno jeszcze napiszę.
Na talerzu ułożyłam szczypiorek w pentagram i nałożyłam żółtej substancji.
I co? To dobre jest. Po usmażeniu zniknął całkowicie ten niemiły zapach, a smak jest pełniejszy.
Od tego czasu dodaję go do jajecznicy w standardzie. Ciągle jeszcze szukam pomysłu do czego Astafetidę dodać.
Może mi coś doradzicie?